Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/240

Ta strona została przepisana.

Oto stoi przed domkiem i patrzy. Lecz jakże inaczej niż Pita. Ona patrzy na ten sad i cierpi, że jest taki mały, taki skromny, taki żaden. Tak jak na Wareckiej do szaleństwa odcierpiała bytność Porzyckiego, tak samo i tu cierpi na myśl, że zobaczy ją w tem ubóstwie, w tej ciasnocie, na śmiesznej „willedżiaturze“, w której wszystko jest według niej karykaturą tego, co być powinno. Do bólu jej tragedyi miłosnej przyłączyło się bowiem koordynacyą zwykłą u kobiet uparte wyobrażenie, jak ona się przedstawia w otoczeniu danej chwili. I szaloną przenikliwością, także tylko kobietom właściwą, widzi siebie i widzi to, co jest dookoła siebie. Każdy drobiazg, każdą śmieszność, tę balję, o którą się potyka, tę kuchnię ziejącą przez otwarte okno wonią tłuszczu, tę Marcysię rozmamaną, bosą, którą nie jest w możności ukryć za firaneczką muślinową, bo dziewka zrywa ją z okna pod pozorem, że „nic nie widzi.“
— Ach!.. co za piekło — myśli Tuśka.
Oto Żebrowski wylał wodę namydloną przez okno i obielił winograd już cały zabielony i brudny od tych mydlin, wylewanych systematycznie „na dwór“. A ten winograd jeszcze jako tako maskuje ściany i dodaje wdzięku domki. Tuśka zaciska zęby i odchodzi na ścieżkę. Dostrzega Pitę wśród szparagów. I mimowoli uderza ją wdzięk dziewczynki, różowej i złotej w tej zielonej, delikatnej roślinnej fali. Jest to jedno mgnienie oka.
— Pita! zajmij się śniadaniem! — woła prawie surowo.
Dziewczynka, z buzią jeszcze wilgotną od rosy, smutnieje, wyrwana ze swej ekstazy i biegnie ku altanie, aby układać w drucianym koszyku bułki i rozlewać herbatę.
Nad morzem zielonem zostały białe motyle i wiodą dalej swój taniec cichy i zawrotny, taniec w pyle złotym i tęczowych odblaskach rosy.
Tylko ten jeden błękitny, tak błękitny jak oczy Pity, pofrunął za dziewczynką, wpadł za nią do altanki i tam kręci się dokoła niej, ponad jej złotą głową, tak blizko, że