kać na kogoś, któryby padł do jej nóżek. Tylko w oczach dziewczynki coś się tam więcej świeciło, niż w oczach lalki.
Coś więcej...
Znacznie coś więcej.
Do niej więc natychmiast zwrócił się Porzycki:
— A... panna Józia!
Dowiedział sie bowiem, że teraz czasem nazywa się tak Pitę. Podobało mu się to.
— Pasuje to panienkę na rycerza! — śmiał się, obrzucając z upodobaniem śliczną dziewczynkę wzrokiem.
Teraz z po za pleców wyciąga olbrzymie pudło cukierków.
— Po zakopiańsku, cukierki! — mówi, wręczając Picie słodycze.
Ona rumieni się radośnie. Bierze cukierki i teraz czeka, aby „po zakopiańsku“ zjawiły się róże dla mamy. Tak bowiem było tam, za Bystrem. Dla Pity cukierki, dla mamy róże. Tak było zawsze. Nawet mama, która wyszła wreszcie z domku i która idzie ku altanie, zdaje się czekać na to samo. Patrzy bowiem na Porzyckiego i nagle odwraca oczy, które błądzić zaczynają po liściach drzew.
Pita czuje instynktem kobiety, że mamie musi być przykro.
Bo róż niema!
Więc Pita cichutko i jakby zawstydzona stawia pudełko z cukierkami na brzegu stołu, gdy Porzycki wesoło i hałaśliwie instaluje się na fotelu, a Żebrowski, rad z gościa, woła do Tuśki:
— A teraz mamcia da nam herbatki!
Wracają z pola.
Szeroką drogą idą we czworo.
Tuśka, Porzycki, Żebrowski i Władka.
Bokiem, z rękoma opuszczonemi, patrząc z ukosa na Porzyckiego, wlecze się Edek. Widocznie aktor nie przypadł mu do gustu. Powiedział już do Pity:
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/242
Ta strona została przepisana.