— A potem... wzięłam tylko kolorowe obrusy i serwetki — przemyka jej przez głowę. — To będzie wyglądało, jak w szynku.
I prawie jednocześnie całą duszą powraca do ostatniej chwili rozstania w wagonie.
Przytulił jej Pitę do piersi, kwiaty ułożył w siatce i odszedł.
Ten sam, który znów jest obok niej...
Boże! Boże!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Już są po kolacyi.
Poszła lepiej, niż Tuśka się spodziewała.
Marcysia dostała sałaty, śmietany, rzodkiewki.
Władka dopomogła do nakrycia stołu — zrobiła abażury z jakichś kawałków zielonej bibuły do kloszów, w których paliły się świece, ubrała stół liśćmi. Okazało się, że w sklepiku można było dostać sardynek, piwa, salami i szynki... Cukierki Pity stanowiły deser. Poziomki pachniały na salaterce. Porzycki jadł za czterech, pił wódkę i piwo, śmiał się na całe gardło. Żebrowski był bardzo ożywiony i gościnny. Zjadł prawie wszystkie babki śmietankowe i za każdą zwracał się z wdzięcznością do Władki:
— Dzięki pani dobrodziejce!..
Ona ciągle w Windhorście, jakby przyklejonym do głowy, nabierała pewnego uroku w zielonawem świetle abażurów. Dzioby jej ginęły gdzieś, rozpływały się. Tylko uśmiechała się coraz częściej, błyskając bielą zębów.
Pita siedziała naprzeciw Porzyckiego i obserwowała go pilnie. Zastanawiała ją mianowicie rzecz jedna. Dlaczego on, mimo swych trywialnych dowcipów i wyrażeń, mimo zbyt głośnego mówienia i pewnej okrągłości tuszy, wydawał się jej zawsze szczytem dystynkcyi i elegancyi. Jemu darowała chętnie wszystko, bo ruchy jego były miękkie i wytworne i pozy wielkiego pana.