Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/250

Ta strona została przepisana.

tonami rozkoszy nie śmie po prostu uderzyć, znanym sobie hymnem wielkiego, czarownego cudu.
Lecz już tam szarpie się serce, niepokoją się nerwy. Po twarzy biegną płomienie. Ręce drżą. Ranek jest torturą i szczęściem. Słońce jest piękniejsze i wrogiem. Jakiś parter kwiecia, jakby otaczać zaczynał duszę Tuśki. Lecz ona go jeszcze nie widzi.
Czuje tylko, że jest, że te kwiaty były już koło niej raz w życiu i zna ich blask, zna ich piękno, wie, że kwitną coraz goręcej, coraz płomienniej sięgając aż do jej serca, do jej rozpalonej głowy.
Uderzył na alarm głos Ahaswera.
Płonie.
Płonie tam w oddali różowy blask jutrzenki.
Tuśka powoli, z przestrachem podnosi swe skamieniałe duchowe powieki.
Płonie blask jutrzenki!..
I mimowoli ruchem bezwiednym kobieta obnaża swe ciało. Z oddali niech choć biją na nią promienie.
— Otom jest!.. — woła w głębi — otom jest!..
Opadać zaczyna całun grobowy. Lecz grób zrobił swoje. Bez jutrzenki miłosnej jakby żółtość nieśmiertelników rozpostarła się na różowych blaskach piękności kobiecej.
A przytem, obok... och, obok, jakby z takiej płyty grobowej, na której wyryto słowo wielkie w życiu kobiety „abnegacja“ wytrysł kwiat, rozsiewający same blaski jutrzenki, kwiat biały, pocięty błękitną siecią żyłek, rozjaśniony czarem rumieńców, opromieniony pelą złotą włosów.
Twoja córka, Tuśko!..
Twoja córka!

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Co on mi powie? od czego zacznie? — myśli Tuśka — przecież jakieś rozjaśnienie sytuacyi być musi. Tak nie może pomiędzy nami dwojgiem pozostać. Wszak