— Po co to ludzie budują kościoły? Po co? Przecież sto razy lepiej, swobodniej można się modlić pod odkrytem niebem. Takie błękitne, czyste niebo to piękniejsze, niż kamienny sufit, a kwiaty cudniej pachną, jak dymy w kadzielnicach, a koniki polne ładniej dzwonią, niż dzwonki chłopców, służących do mszy.
Chwilę zamiesza się myśl Pity, jakby unieruchomiona i znów sennie dodaje.
— A potem jest się jakoś bliżej i pewniej Pana Boga!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Przez ten czas Tuśka pod swoją jabłonią patrzy w małe lusterko kieszonkowe.
— Do niedzieli może trochę odżółknie!.. — myśli — może. A zresztą źle wybrałam to siedzenie pod jabłonią. Przez zielone liście światło niekorzystne. Nie będę tu siedziała w niedzielę. Dziś mniejsza z tem.
— Lecz — nie mniejsza.
Bo oto aleją od bramy idzie Porzycki, zawsze jasno odziany i w ręku niesie jakiś biały pakiecik.
— Salve di mora casta para! — śpiewa swoją włoszczyzną.
Tuśka porywa się z leżaka.
— Pan? pan?
— Ja — ich bin’s. Nie mam próby, więc pomyślałem, że dobrze będzie zajrzeć na Mokotów. Zadługo mi było czekać do niedzieli.
Na Tuśkę uderzają ponsy. Powiedział, że zadługo było mu czekać! Jakże dobrze zrobiła, kładąc nowe, popielate półbuciki i myjąc tak starannie i szlifując paznogcie. Będzie musiała teraz ciągle być „pod bronią“...
Rozpromieniona wita go wesoło.
— Dobrze pan zrobił!... dobrze!
Drży jednak i zaraz zasłania ręką szyję gestem, który teraz pozostanie jej już właściwym. Taki mały tragicz-