Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/253

Ta strona została przepisana.

ny gest kobiety, która mimowoli ukrywa to coś, od czego zaczyna się jej widoczna ruina.
Prześliczny młody podbródek nad siateczką zmarszczek, zebranych w gwiazdkę na środku szyi.
— Gdzież ja pana posadzę?
— Och! u swoich stóp.
Porzycki zrzuca palto, odwraca je podszewką, siada na niem w trawie, tuż u nóg Tuśki, która coraz więcej jest rada z włożenia nowych bucików.
— Spotkałem naszego męża! — mówi, śmiejąc się Porzycki. — Biegł ogromnie zacietrzewiony przez Miodową na Długą.
— Na Długą? — pyta Tuśka — cóż on tam mógł robić?
Porzycki mruży jedno oko.
— Opuśćmy ustęp ten...
— Na Długą?
— Może do jakiej pięknej, a mało okrutnej.
Tuśka otworzyła oczy.
— Kto?
— No... nasz mąż...
Ukłóło ją to mocno, iż Porzycki z tak lekkiem sercem nazywa Żebrowskiego „naszym mężem.“ Nie szło jej tu o męża, który w ten sposób był ośmieszony. Szło tu o niepojętą lekkość, jaka się w tej sprawie w Porzyckim przejawiała, a która szarpała jej sentyment, z jakim znów ona o tej sprawie myślała.
Odpowiedziała więc z dużą dozą zachmurzenia.
— Czy pan mówi o moim mężu?
— No, tak. O panu Żebrowskim.
Nie stracił ani na chwilę fantazyi. Zdawał się nie rozumieć nic z tego, co Tuśkę dręczyło.
Śmiejąc się, dorzucił:
— Cicha woda... pani wie. Może coś tego...
Tuśka ściągnęła brwi i uśmiechnęła się ironicznie: