Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/26

Ta strona została przepisana.

Tulił się do rzeczy martwych, on, pełen pragnień uczuciowych, zamarzły w tej martwocie grzecznej i „dobrze wychowanej.“
— To są konsekwencye przestawania z byle kim — mówi z ironią Tuśka, patrząc na syna.
— Rzeczywiście... Edku... my cię nie poznajemy — dodaje z po za Kuryera Żebrowski.
Och! Edek sam siebie nie poznaje. Tak go coś gna, tak go pędzi, tak go roznosi. Jakaś siła, jakaś buta, a potem nagle dziecięce, głupie porywy. Jakże naprzykład teraz chętnie „sprałby“ Pitę, pobił się z nią, ale tak, no!... a potem przeprosił ją, wycałował, za rękę porwał i poleciał na dziedziniec, gdzie dokoła klombu wyślizgali taką pyszną ślizgawkę. I Pastrancia by się zabawiła. Pożyczyłby jej jednej łyżwy, którą wydostał od kolegi Smoglewicza za dwie lepsze marki i nowy jeszcze wiszorek.
Bo w gruncie rzeczy, choć nazywa Pitę Pastraną i dokucza jej, wie, że ona jest dobra dziewczyna i zawsze to jego siostra...
Lecz Pita przylepiła się do ściany, niewyraźne oczy utkwiła w ciemną przestrzeń pokoju i tak bije od niej jakiś chłód i senność, że Edka aż wszyscy dyabli biorą.
— Ty... zaspana dolo! — mówi — czy rabin jest?
— Jest.
(Rabinem Edek nazywa swego starszego brata, ze względu na jego takt, rozum i wyniosłość).
— Nie masz więcej jabłek?
— Nie.
— No to... gryźnij się!
Pita aż się wyprostowała. Edek zebrał porozrzucane książki i podniósł się ociężale z ziemi. Widocznie wyładowywał swą energię za domem, a w mieszkaniu poruszał się jak niedźwiedź.
— Bywaj zdrowa, Dyndowa, bo mnie boli głowa! — zadeklamował, odchodząc do jadalni.