Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/260

Ta strona została przepisana.

strem, który nienawistnemi szponami osiadł mu na karku i dławił, dławił lata całe.
Zapomniał, że ma przed sobą jednego z tych, którzy biorąc w rękę pierwszą książkę, podaną przez „społeczeństwo“, muszą zacząć się zastanawiać, dla czego czują, że to coś innego, nie to, co mają w sercu. Nagina się ich język, nagina się drobna duszyczka. I oto pyta — dlaczego? I oto myśli. I oto nie z piłką o jaskrawej barwie po alejach łazienkowskich biegnie drobny uczniaczek. On idzie z obcą książką i myśli: Dlaczego?... I w ślad za tem napada na niego strach, trwoga przed tą długą wieczystą walką, z samym sobą, z tem porwaniem się za kark i wleczeniem po innej ścieżce, niż ta, która była mu sądzona.
O tem myśli drobne, wątłe dziecko. Widzi przed sobą coś ogromnego, jakąś potęgę, jakąś moc, która na niego się wali. Ku niej iść musi. Ta moc nie ma w sobie ani na chwilę ciepła, ani swojego dźwięku. Przygniata go, jakby góry lodowe, które w maju z biegunów spływają. W ten maj jego życia pędzą kry ciemne, groźne i zimne. Dziecko kurczy się i trwoży. Dlaczego? Zkąd? W jednej chwili starzeje się i więdnie. Lód ciemny, czarny wszędzie. W lód ten wtłoczyć się sam musi.
Bawcie się!.. Bądźcie młodzi!..
Jakie dziwne, jakie okrutne słowa. Oskarżenie za te pochylone głowy? Za te przedwczesne rozwinięcie dusz, które dojrzewają chwilą, których tragedyą właśnie i nieszczęściem będzie to, że nie mają młodości?
Tarnawicze, Mundki, smutne chłopcy o dziwnych, tragicznych źrenicach. Bez krzyków i śmiechu przebiegacie wiosenną drogę waszego życia.
Otoczyła was nie nuda, jak sądzą ci, którzy w głąb waszą patrzeć nie umieją; was zrodziła melancholja, którą rodzice wasi wynieśli z łon waszych matek w chwilach powstania. Wyście kwiatami nie zła, lecz mogił!... W ojcach waszych było pragnienie jeszcze walki pierś o pierś — wy myślą już walczyć tylko pragniecie.