Wielką, szeroką mimo ścieśnienia, promienną myślą.
Tarnawicze, Mundki — smutne chłopcy o dziwnych tragicznych źrenicach!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Gdy idą później wszyscy czworo ścieżką pomiędzy burzany i krzaki, Pita jest ciągle poważna i zamyślona. Słowa Tarnawicza utkwiły jej w myśli. Chłopak wydał się jej po raz pierwszy takim, jakim go widzieć pragnęła. On mógł być tylko silnym, energicznym. Jeszcze silniejszym, niż Mundek. Nieśmiałość nie była dla niego odpowiednią. I te iskry, które podczas rozmowy w oczach Tarnawicza na chwilę zabłysły, stały się dla Pity rewelacyą, która ją radością przejęła. Rada była bardzo, że Edek się nadął i na spacer poszedł „swoim dworem.“ Widocznie coraz więcej nie mógł znieść histrjona. Co więcej, nazwał nawet pocichu Porzyckiego pajacem, co nie przeszkodziło mu poźreć poważną ilość landrynów nadziewanych i napchać niemi kieszeni.
Pita idzie powoli koło Tarnawicza, który znów przybrał swą niezgrabną, uległą postawę. Pita włożyła swoją błękitną sukienkę i jest jeszcze inaczej ładna niż wtedy, gdy biegła od sadzawki ku Porzyckiemu. Zresztą Pita zaczyna być teraz ciągle ładna.
To samo myśli i Tarnawicz i czasem odważa się ukosem spojrzeć na ten cud, drepcący koło niego. Lecz zaraz stara się opamiętać. Ot... prawie piłka w Łazienkach! Tylko, że to trudno wyrwać ze szczętem. Bardzo trudno. Przybiera bowiem tragiczność serca, w które się wkrada. Smutny chłopak może się zakochać smutno. I to mu nie przeszkadza, nie wydaje mu się za „głupie,“ za „młode.“ Przeciwnie, jeszcze mu więcej dodaje powodów do tragiczności. Utwierdza go w niej, umacnia niejako.
— Gdyby ona była uspołeczniona... — myśli — ale cóż? to prawie nic, co jest w niej! A przecież tak do niej ciągnie! Tylkoby się patrzeć i patrzeć!...