Ponad tamtem dwojgiem unosi się jakieś dziwne, rozpylone widmo.
Tarnawicz, mówiąc o rodzinie, rzucił słowo: „drobnostka.“
I nic nie zdoła określić wyrazu, z jakim wyrzekł to słowo.
Było w tem jakby zerwanie uczuciowe z tem, co do tej chwili w dziecinnych sercach stawiano na pierwszym planie. Ta miłość najwcześniejsza, jako fundament rozwielmożniała się u samych źródeł życia. Ona była tem pierwszem czemś Większem, które ogarniało ludzką istotę, wchodzącą w przedsionek życiowy. Powoli stawało się wszystkiem i było na długo słońcem, które grzało, oświecało, do którego zwracał się wzrok, słuch, ruch duszy dziecka.
I nagle mówi się o tem:
To drobnostki!...
Przechodzi się nad tą miłością rodzinną do porządku dziennego. Oczy biegną w dal.
Wytęża się słuch.
Dusza cała w napięciu.
Gest w pogotowiu.
Czyny większe w świtaniu.
Dzieci zwierają się w szeregi. Podtrzymują ramieniem.
Na drobnostki miejsca niema, tak silnie zwarte kolumny ich dusz. Gdy zwarły się razem — odczuły i porozumiały, nabrały sił. Czują się mocne. Mogą iść. Na drobnostki miejsca niema!
Ponad Pitą, nad Tarnawiczem płynie dziwna wizya.
Z daleka, z pomroki wieków wyłania się postać biała, bosa, postać w nieszytej szacie.
Idzie, cały wpatrzony w swój Przeogromny Czyn.
I mówi, a ręka jego ma senny gest:
— Co jest wspólnego między mną a tą kobietą?
Z pomroki wieków płyną te słowa!
Te wielkie słowa!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |