Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/269

Ta strona została przepisana.

Zresztą nie zauważył nikt, oprócz Pity, która z Tarnawiczem szła po za wszystkimi.
Dziewczynka schyliła się i zebrała rozsypane papierki.
— Co pani robi? — zapytał Tarnawicz.
— Tatce wyleciały z kieszeni jakieś papierki. Oddam mu później. Może potrzebne.
Tuśka troszczy się, co poda na kolacyę. Lecz Porzycki wzrusza ramionami.
— Z pani zrobiła się Marta... Tylko pani myśli o jedzeniu.
Uśmiechnęła się z przymusem:
— Muszę! — odparła.
— Ja jadę. Muszę być dziś w teatrze...
— A!...
Tuśce zdawało się, że ktoś na nią narzuca czarny welon.
Stanęli przed furtką sadu.
— Do widzenia! niezadługo!
Żebrowski ściska rękę Porzyckiego demonstracyjnie:
— Dziękuję za opiekę nad moją rodziną... Gdyby nie pan, kto wie, coby się stało?
— Och! był z nami pan Tarnawicz! — wyrywa się Pita.
Nikt jednak nie podnosi jej słów.
— Co pannie Picie przywieźć? — pyta Porzycki i zatrzymuje długo w swych rękach małą rączkę dziewczynki.
— Nic, proszę pana!...
— Ale przecież...
A Pita z nadzwyczajnym wdziękiem, śmiejąc się nagle po dziecięcemu mówi:
— Siebie, proszę pana!
Porzycki aż rozjaśnia się cały.
— Siebie? Ależ naturalnie, że przywiozę i to jaknajprędzej, skoro panna Józia tak każe. Co? Każe panna Józia?
Ale Pita już popadła w dawną nieśmiałość.
— No... jakże? Każe panna Józia?