Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/270

Ta strona została przepisana.

— Pita może tylko prosić, a nie kazać! — odzywa się jakoś chłodno Tuśka.
— Niech będzie, jak chce, dość, że to wola Pity! Trzeba spełnić?
— Prośba nas wszystkich!... — dodaje z kurtuazyą Żebrowski.
Na parkanie zjawia się nagle Edek. Siedzi okrakiem i wydaje się w tem półświetle większy, czarniejszy, dziwaczniejszy.
— A kiedy będzie kolacya? — pieje z wysokości swym połamanym głosem.
Ale nikt go nie słyszy, bo wszyscy się żegnają z Porzyckim, który coś mówi wesoło, śmiejąc się hałaśliwie.
Wreszcie zabiera Tarnawicza i odchodzą drogą, prowadzącą do miasta, wysadzoną z jednej strony topolami, z drugiej odkrytą na poorane kretowiskami pole.
Pita odbiegła do domu, w ślad za nią idzie Żebrowski.
Koło parkanu zostaje Tuśka, która stoi nieruchoma i patrzy na znikającą coraz dalej na drodze jasnej sylwetkę Porzyckiego.
— Poszedł! — myśli — poszedł!...
Coś znów zaczyna się z niej wyrywać i wlec jakby śladami tych stóp.
— Poszedł!
Nagle z wierzchołka parkanu pieje znów połamany bas:
— Mamciu! kiedy kolacya? Ja głodny.





VI.

W niedużym pokoiku, zabielonym nierówno wapnem, przy łóżeczku składanem, żelaznem rozbiera się Pita. Duszno jest. Okiennice niewielkich okienek szczelnie zamknięte z obawy przed złoczyńcami. Pita często myśli, patrząc na te barykady, że dziwny układ społecznych sposobów życia