Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/271

Ta strona została przepisana.

każe tak w jamy, w fortece zakopywać się jednym tworom przed drugiemi.
— Jak dzikie zwierzęta... zupełnie... a tak miło byłoby zasypiać, patrząc na niebo, zasiane gwiazdami, słuchać szmeru liści, oddychać powietrzem.
Naokoło Pity brzęczą komary, które nadciągnęły, gdy jeszcze okno było otwarte. Trzepocą się rozpaczliwie ćmy, obijają o belkowany sufit, tańczą jakieś zawrotne farandole dokoła świecy.
— Zupełnie jak ludzie... a zwłaszcza kobiety — myśli Pita.
Słyszała to zdanie niegdyś w teatrze Rozmaitości. Mówiono je w bardzo niegłębokiej sztuce, i aktorka, która je wygłaszała, siedziała, mówiąc, odwrócona plecami do publiczności. Pita doskonale zapamiętała frazes, intonacyę głosu i sylwetkę żółtawo ubranej kobiety. Teraz nigdy nie mogła ujrzeć ćmy, tańczącej koło świecy, aby to wszystko razem nie budziło się w jej głowie.
— Sił nie mają oprzeć się... widocznie... — kombinuje dalej, śledząc drgające płatki w zawrotnych kółkach — sił nie mają, tak ich ciągnie... Sił nie mamy... Ja pewnie także sił nie będę miała... i mnie pociągnie...
— Ale co? ale co?...
— Nie wiem sama. Jakby jakaś ogromna pustka, a daleko, daleko łan kwiatów cudownych. Pachną, wabią — tylko trzeba przez tę pustkę iść, iść...
Oparła głowę na rączce.
— I pójdę! Ale te kwiaty... co one? tam i łagodny jakby szept po nich wieje i coś jakby płacze, coś, jakby mój własny głos... A ten szept... ten szept...
Oczy jej przymknęły się leciuchne.
— Pan Porzycki czasem tak szepce.
Otrząsnęła się.
— Co ze mną? To pewnie aktorzy tak ślicznie umieją szeptać. Głos mają wyrobiony. Niegdyś tak mówił tatko.
Zaczęła się rozbierać.