Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/274

Ta strona została przepisana.

A tuliło się w sieni, płacząc z zazdrości do piersi aktora.
Lub, gdy srebro księżyca...
Tuśka silnie zatrzasnęła maszynkę do przypiekania włosów i zajęła się tualetą rąk. Od kilku dni śpi znów namaszczona gliceryną. Zaczyna być męczennicą kultu własnego ciała. Staje znów do walki. Nie chce być pokonaną. Zawiesiła lusterko na oknie. Bada pilnie twarz, każdą zmarszczkę.
— Dam sobie radę! — myśli.
Zaczyna czytać ogłoszenia kremów i pudrów. Ona, dawna tryumfatorka różowa i biała. Odkryła żółte lekkie plamy w kątach oczu.
— Zniszczę je! — myśli z zaciętością.
Niedziela zapowiada się dobrze. Wszyscy są w dobrych humorach i podnieceniu. Pita byłaby bardzo wesoła, gdyby miała pewność, że matka zapewniła Tarnawicza, aby spędził z nimi popołudnie niedzielne. Tymczasem już przy porannej herbacie w altanie ułuda jej się rozwiewa.
— Czy Tarnawicz dziś przyjdzie? — pyta Żebrowski.
— Nie. — odpowiada Tuśka.
Wykombinowała, że będzie Władka, więc dosyć jest dywersyi i może zamienić z Porzyckim kilka słów doskonale na uboczu. Ten brzydki i nie dość czysto odziany korepetytor nie upiększa stołu. Dość już Edka, z którym musiała dziś staczać walkę, aby się ubrał i umył odpowiednio.
— Cóż to? szach perski zjedzie z Teheranu do Mokotowa? — zapytał Edek drwiąco.
Uczuł się nawet obrażony za Tarnawicza i pochłonąwszy śniadanie odszedł w głąb sadu. Rzucił się na trawę, na brzuch, zadarł nogi w górę i rwał garściami macierzankę, rosnącą dokoła. Zdaleka biły dzwony kościelne. Od żyta płynął chlebny, upajający zapach.
W ślad za bratem poszła Pita. I ona była zmartwiona. Tarnawicz wgryzał się jej w duszę. Zdawało się jej,