Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/275

Ta strona została przepisana.

że to jedynie współczucie nią kieruje. On tam biedny w dusznej Warszawie przepędza smutną niedzielę.
Stanęła obok Edka i milczała długą chwilę. Buzia jej ułożyła się w podkówkę.
— Możebyśmy oboje poprosili mamę — zaczęła.
— O co?
— O Tarnawicza. Pojechałbyś jeszcze do miasta po niego.
— Obejdzie się! — burknął Edek — za wiele honoru. Tarnawicz waszej łaski nie potrzebuje. Gdyby z niego była zielona małpa, albo jaki komedyant, to zapraszałoby się go na klęczkach... Tfu! wstydź się!
— Edku! co ty? przecież mnie tak samo przykro, że mamcia Tarnawicza nie prosi.
— Łżesz!
— !!!
— Tak. Wszystkieście kobiety jednakie. Tylko to, co się świeci. A Tarnawicz więcej wart, niż wszyscy ludzie na świecie... słyszysz?...
Bił nogami w ziemię wściekły i zdenerwowany. W gruncie rzeczy nie miał dla Tarnawicza tak wiele sentymentu, ale rad był, że może wynurzyć wreszcie swą złość chłopięcą, która go w tych latach niepewnych, przełomowych literalnie dławiła.
— Mówię ci... więcej wart — podjął znowu, nie patrząc na siostrę — mówię ci... on utrzymuje dom razem z siostrami, które są ludzie, rozumiesz, ludzie, a nie takie czuczeła, jak ty!... On ma taką matkę, że no... pije... a ojca, to nigdy nie widzą, bo gdzieś w Rosyi na posadzie. A matka, to jak zacznie pić, to idzie z domu i przepada. A on wtedy za nią, Bóg wie gdzie. Nie raz w zimie, to powiedział tylko do Mundka: „Uciekła“ i idzie w mróz bez szynela ją szukać. A ona i bije go i siniaczy, a on nic... prosi... i przyprowadzi... Ona taka prosta... Ojciec jego się tam gdzieś z chłopką ożenił...

. . . . . . . . . . . . . . . . . .