Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/276

Ta strona została przepisana.

Pita słucha i na myśl jej przychodzi zimowa noc, gdy to siedziała na Wareckiej w saloniku i myślała w ciszy, dokąd poszedł Tarnawicz, kogo on może szukać w tę zawieję śnieżną, okryty szynelem Mundka?
Szedł śladem swej matki, szedł szukać matkę, która uciekła nieprzytomna i straszna w tłum ludzki.
Zmęczony, spracowany, głodny, zmarznięty idzie na oślep, zagląda do nor, do szynków, do jam; przepatruje twarze pijaczek, nie znajduje, idzie dalej...
Z otwartych drzwi szynków bucha para, wrzask, kłótnie, odgłos muzyki...
W ślad leci za nim, a na niego miecie śnieg, kręcący się milionami białych cieni dokoła słabo płonących latarni.
Idzie ten syn śladem matki.
W noc, w zimno, w ciemnię, w rozpacz i przepaść duszy i ciała.
To pamięta teraz i widzi Pita.
Lecz zarazem przypomina jej się głos lekceważący Tarnawicza, gdy kilka dni temu mówiła do niego:
— Chcę pomówić z panem o matce i siostrze pana...
A on odpowiedział jej:
— Ach, to drobnostki!...
Z chlebną wonią żyta, z ostrym zapachem macierzanki, z poszumem liści, świergotem ptasząt płyną odgłosy dzwonów mokotowskiego kościoła. Zdaleka, po za żytem widać śpieszących w stronę kościoła. Jakaś dziewczyna ma fioletową, silną w barwie suknię, jakaś kobieta zarzuciła jaskrawy szal na ramiona. Płyną tak nad złotemi falami i nikną po za pękiem drzew.
— To drobnostki!... powiedział — myśli Pita — a przecież jaką wagę musi przywiązywać do tych spraw, gdy tak po nocy, w zawieję biegnie, szuka, roztrąca. Więc co? jeżeli drobnostka, dlaczego to robi? co mu każe?...
Z harmonią dzwonów, opływających przepych szumiących traw, zbóż i drzew, drgających czatownie w brylantowem Pięknie niedzielnego ranka, delikatnie zwiewnie,