Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/278

Ta strona została przepisana.

— Myślisz, że każdy taki, jak ty... — zaczęła. — Może co dla ciebie nie przedstawia interesu, to inni znajdują w tem przyjemność.
Żebrowski stanął i ręce rozłożył.
— Moja droga, zastanów się tylko... Cóż dla niego u nas? Porzycki don Juan, a tu co? Pita — smarkata, ty się nie liczysz, a panna Władzia za uczciwa, ażeby pan Porzycki mógł sobie na nią parol zaginać...
W Tuśkę, jakby kto uderzył szpicrutą. Chciała zawołać: „Ja się nie liczę? ja?.... która właśnie tu jestem kimś głównym, kimś, kto był ukochany, pożądany, pieszczony i kto będzie jeszcze... będzie jeszcze...“
W tej chwili wzrosło w niej postanowienie, że gdy Porzycki wyciągnie po nią rękę, osunie mu się do stóp.
Ona, która się nie liczy!

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Bo często tak właśnie mężowie jednem słowem sprowadzają najcięższe katastrofy i najstraszniejsze postanowienia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zaszło słońce.
Nie nadjechał nikt.
Pita usunęła się w swój kącik nad sadzawką. I jej było przykro. Dlaczego? sama nie umiała powiedzieć. Jakby ktoś chmurą powlókł jasny błękit nieba.
— Szkoda, że nie przyjechali! — myśli zmartwiona — wszystko się zmarnuje, mamcia się wykosztowała... Szkoda!..
Wyszła jednak ze swego ukrycia i poszła nakrywać stół. Widziała, że matka siedzi ciągle na leżaku i ma głowę zwróconą w stronę furtki. Żebrowski nagle porwał się i poszedł na drogę w stronę kolei.
— Zobaczę, czy ich niema! — rzucił ku Tuśce.
Ona, z wypiekami na twarzy, uśmiechnęła się nerwowo:
— Idź!...