Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/279

Ta strona została przepisana.

Edek przylazł do altany.
— Cóż wasz pajac? Jakoś się nie śpieszy! — zaczął, rozsiadając się za stołem.
— Może jeszcze przyjść! — odparła Pita, ale i ona powoli nadzieję tracić zaczynała.
— Aha! oko perskie! — zapiał Edek — na nic cała zastawa i szynka, i sardynki. Nie będzie z tej mąki chleba.
Pita ze zdziwienia aż upuściła serwetki, które systematycznie układała na stole.
— Z jakiej mąki? jaki chleb?
— A no... w braku konkurentów to już panna Żozefina przespacerowałaby się za mąż nawet za histrjona!
— Co? ja?
Takie się to wydało śmieszne Picie, iż rozweseliła się serdecznie.
— Co ty pleciesz?
Edek usta nadął.
— Koniu! koniu!... Znane są figielki panienek bez posagu. Ale to jedno ci powiadam, pastrańciu, że teraz i takie Augusty z cyrku za pieniążkami się oglądają. Jak się dowie, żeś turecka święta, urządzi morowego nura i tylko się skompromitujesz. Bo przecież takiej, co była po słowie z aktorem, żaden prywatny i porządny człowiek nie weźmie.
Pita wpatruje się uważnie w brata.
— Dlaczego?
— Bo aktorzy i wogóle te finfedusze, co to się artyści nazywają, są skończone rozpustniki i przecież taka panna, to będzie jak ciastko w cukierni.
— Jakto, jak ciastko?
— Zobaczysz. Zresztą, co mam z taką głupią gadać. Daj chleba z masłem i szynki.
— Chleba ci dam, ale szynki nie rusz.
— Gwiżdżę na ciebie! I twój komedyant na ciebie i wogóle na nas gwiżdże.
Zamyślił się i po chwili dodał:
— Ach! jak jabym go z gustem gwizdnął w papę!