tysięcy... Łkanie, krzyk, przekleństwa i nawoływania do wspólnego, silnego, wytrwałego oporu. Jest to tak wyniosłe w swym tragizmie, tak płynie z całej ziemi, z całego kraju i przepaja powietrze, że Pita na chwilę w poczuciu dziwnem nie wie, czy to nie ona sama krzyczy, łka, skarży się, nawołuje do oporu...
— Nie wiem, nie wiem...
Powoli jednak uspakaja się i powraca do dawnej równowagi.
— Co się ze mną dziś dzieje? — myśli — to nic, tylko ta głupia Jaśka zirytowała mnie swoją głupotą. Z takiem ordynarnem czemś za ręce się ściskać! Teraz jest skompromitowana. Powinna iść za niego. Winszuję! Już ja tam nie będę na jej weselu. Taki pan młody...
Mimowoli Pita zaczyna się zagłębiać w jakieś pogmatwane ścieżki.
— Pan młody musi być chudy, wysoki, cienki w pasie, mieć blond brodę i włosy, niebieskie oczy, śliczny anglez (fraki niemodne do ślubu) i nosić szpilkę z perłą. Musi cicho mówić, cicho chodzić i być strasznie dy-styn-go-wa-ny. No... powinien być taki, jak... Ketling.
(Pita uznaje tylko Pana Wołodyjowskiego i to z powodu dystynkcyi Ketlinga. To, co mówi Zagłoba, sprawia jej nudności. Lecz Ketling! o!)
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Drzwi od przedpokoju otwierają się cichutko i wsuwa się przez nie jakaś wysoka, ciemno odziana postać.
W przedpokoju pali się lampka, i tak po strudze mdłego światła, płynącego z wpół otwartych drzwi, zjawia się przed Pitą coś nadzwyczajnego.
Jest to mężczyzna chudy, wysoki, cienki w pasie, w długim czarnym surducie. Ma blond brodę i blond włosy, a takie blond i delikatne, że aż drżą, jak te włosy aniołków na choince wigilijnej. Oczu nie widać, tylko dwie ciemne plamy, ale Pita czuje, że muszą być niebieskie.