Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/281

Ta strona została przepisana.

Głęboki, kontraltowy głos Władki przyjemnie rozjaśnia ponury nastrój moralny, który wieje od Tuśki.
Widać, iż cała dusza Żebrowskiego zwraca się ku tej jasnej stronie.
Słońce zachodzi zupełnie.
Po drzewach sadu jakby przebiegł dreszcz. Pochłodniało. Coś, jakby nuda dziwna, chwilowo zawiało w przestrzeni. Liliowe dzwonki na łączce smutno skurczyły płatki swych kielichów. Od jakiegoś ogródka przeciągle zawyła rozstrojona trąba. Odpowiedział jej cicho i lękliwie pies gdzieś daleko. Drzewa zaszumiały i zapadły w martwotę.
Wówczas Tuśka zrozumiała, że Porzycki nie przyjdzie, że go dziś nie zobaczy. Podniosła się nagle i nieokreślonym gestem rzuciła na trawę swoją różową parasolkę. Zeszła z leżaka i zaczęła, nie mówiąc ani słowa, iść ku domowi.
Drogę jej zabiegł Edek.
— Mamciu! kolacya! ja głodny!...
Spojrzała na niego tępo z pod brwi zsuniętych.
— To siadaj i jedz! — rzuciła krótko.
Weszła do altany i usiadła na zwykłem miejscu. Za nią szli Żebrowski z Władką.
— Czy kazać podawać? — spytała Pita.
— Tak, naturalnie — odparł Żebrowski.
Pita poszła do kuchni, ale i ona uczuła w sobie jakąś dziwną nudę i pustkę. Coś jakby ją bardzo zawiodło. Jeszcze jej przykrzej było, gdy ujrzała, wróciwszy, jak na miejscu Porzyckiego rozsiada się Edek.
— Nie siadaj tu — wyrzekła, patrząc na niego tępym, podobnym do matki, wzrokiem.
— Dlaczego?
— Bo to miejsce pana Porzyckiego.
— To co?.. kiedy nie przyszedł.
— Ale może jeszcze przyjść.
— Figa z octem!
— Wstań! — zawołała nagle ostro Tuśka.