Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/282

Ta strona została przepisana.

Obudziła się w jej sercu nadzieja. Uczuła, że Pita jest z nią sprzymierzona, i zrobiło się jej jaśniej.
Edek wstał i usiadł obok. Zły był i gniewny. Gdy zaczęto jeść kolacyę, z ironicznym śmiechem przyglądał się, jak Pita odsuwała część rzodkiewek i sardynek, pozostawiając je na przypadek, gdyby się zjawił Porzycki.
Władka śledziła także ten manewr. I ona widocznie chciała coś w tej kwestyi powiedzieć, lecz jakby się ociągała. Widząc jednak, że nastrój ciągłego oczekiwania panuje z coraz większą siłą, odezwała się nagle:
— Pan Porzycki nie przyjdzie!
Wszyscy spojrzeli na nią.
— Tak. Widziałam go dzisiaj nad wieczorem. Był z kilku panami. Jechali w Alejach na gumach. Byli bardzo weseli. Tak się śmiali.
Miała minę drwiącą, ironiczną, minę brzydkiej kobiety, mówiącej o mężczyznach rozbawionych, a nie zwracających na nią uwagi.
— Kapelusze mieli pozsuwane i tacy byli porozwalani. Jak Bozię kocham! Wyglądali, jak jakie Grojseszyki.
— Hi! hi! hi! — zaśmiewał się Żebrowski.
— To jest nie prawda! — pomyślała Pita — żeby nie wiem co, to Porzycki nie może wyglądać jak kantorowicz, on jest za dystyngowany na to.
Nie śmiała się jednak odezwać. Uszczęśliwiona, posłyszała, jak matka, mrużąc oczy i patrząc z góry na Władkę, odparła:
— No... no... jak to panna Władka zna się na dystynkcyi... proszę, proszę.
— Kiedy nie ja tylko! — tłómaczyła się, trochę stropiona Władka — ale i inne ludzie, co szli w Alejach, oglądali się i wzruszali ramionami...
— Ordynarni i głupi! — wymówiła Tuśka.
— Ale nie... bardzo szykowne państwo — upierała się Władka.