Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/283

Ta strona została przepisana.

Picie zdawało się, że ojciec daje jakieś znaki Władce, ale ta, siedząc po za świecą, ich nie widzi.
Tuśka była coraz więcej wzburzona.
— Bardzo szykowne państwo — rzuciła, odsuwając się od stołu, — które piechotą po Alejach w niedzielę się włóczy.
— No, pewnie nie hrabiny i nie księżniczki! — odrzuciła Władka — ale bardzo przyzwoite panie!
Jakaś nienawiść drgać zaczęła pomiędzy Tuśką a Władką. Mówiły napozór o jakichś nieznanych i trzecich osobach, ale były to jakby małe obelgi osobiste. Prądy nieprzyjacielskie dwóch kobiet, związanych jakąś wspólnością ukrytą, skrzyżowały się jak ostrza szpad.
Nagle wmieszał się w tę sprawę Edek:
— To grunt, że ten pajac z cyrku nie przyjedzie, dzięki Bogu!
Tuśka porwała się z miejsca.
— O kim ty mówisz, błaźnie? — zawołała.
— O tym komedyancie! — odparł odważnie Edek.
Tuśka chwilkę dyszała ciężko.
— Ty... ty... smarkaczu, ty, jak śmiesz? Wynoś mi się od stołu!
Blada była, oczy miała szeroko rozwarte. Cały żal dzisiejszego popołudnia znajdował upust w tej chwili.
— Mamo! — prosiła Pita.
Wszyscy wstali od stołu. Żebrowski patrzył zdziwiony na żonę. Nie widział jej nigdy tak bardzo rozgniewanej.
Aż biło od niej rozpacznym ogniem.
I nagle, odsunąwszy gwałtownie krzesło, wybiegła z altany. W ślad za nią chciała biedz Władka. Lecz ona wyciągnęła ręce:
— Zostawcie mnie!
Zniknęła we drzwiach domku.
Żebrowski uznał za stosowne dorzucić słowo:
— Widzisz błaźnie, coś narobił! — zawołał, zwracając się do syna.
Lecz Edek wzruszył ramionami: