Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/291

Ta strona została przepisana.

— Dlaczego pan nie przyjdzie do domu?
Porzycki zaczyna śmiać się prawie po łobuzersku:
— Dlatego, że tak to będzie coś tajemniczego i ciekawego. Niby Romeo i Julia. Była panna Pita na „Romeu i Julii“?
— Byłam na operze!
— No... wystarcza. Choć wolałbym, żeby panna Pita nie słyszała walca z czkawką.
— Z czkawką?
— No... ten na balu... da-ajcie mi — i jaaak najdłużej...
— Ach! tak ten walc Julii.
— No, z czkawką — d-a-a-jcie... mniejsza z tem. Nawet ten piernik Gounod nie popsuł sylwetki. Więc będzie tak: Panna Pita — Julia. Ja... Romeo. To trochę ciężko, ale Rossi był grubszy i mimo to walał Romea jak nic. Panna Józia za to wymarzona Julia. I lata są, bo Julcia miała czternaście lat.
Pita się zastanowiła.
— Jakto? ta pani, która śpiewa Julię była dwa razy taka tłusta, jak mamcia i miała takie grube ręce.
— I podbródek, i czterdziestkę, i tam dalej. Ale to operowe Julczysko, a nie szekspirowskie Julczątko. Panna Pita będzie Julcząteczko i wynagrodzi to, co ja, jako Romeo tego... ten... niby za dużo...
— ?...
— Czego? no! lat! Więc proszę przedewszystkiem nie mówić nic mamci, ani tatkowi, ani nikomu, że się panna Pita ze mną dziś widziała i przyjść tu pod parkanik tak, jak dzisiaj.
— Dlaczego nie mówić?
— Bo rodzicom byłoby nieprzyjemnie, że nie przychodzę do nich po formie, na siedzenie, a ja niemam czasu i wolę widzieć pannę Pitę tak ukradkiem. To bardzo miła szopka! Potem opowiemy to mamci i będziemy się wszyscy śmieli. Co? Giulietko? cudowności moje? srebrna, złota