Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/296

Ta strona została przepisana.

Jakiś lęk, jakby rzeczywiście przed tem, aby Tarnawicz nie dowiedział się o Porzyckim. Odwraca się do Edka:
— Nie Edku! proszę cię, nie!
Lecz on z jakąś złością, solidarnością poprostu zdjęty, woła:
— Otóż powiem... otóż powiem... ty, kokiecico przeklęta...
Pita wtula głowę w ramionka i unosi z sobą tę fatalną obelgę.
Idzie już wolno w stronę altanki, cała strapiona.
Jakto? więc już widać, że pomiędzy nią a Porzyckim jest coś, skoro Edek ocenił jej postępowanie, jako wstrętną kokieteryę. Chaos ogarnia ją. Łamie ręce. Mój Boże! jakie to ciężkie to wszystko, co się na nią walić zaczyna. I takie skombinowane.
Wchodzi do altanki, gdzie zastaje matkę, całą różową i Porzyckiego ogromnie wesołego i w dobrym humorze. Aktor wyciąga ku niej ręce, nie wstając z fotelu, a ona rumieniąc się gwałtownie podaje mu nieśmiało rączkę, którą cofa natychmiast. Rada słucha rozkazu matki, która każe jej zająć się podaniem poziomek. Uszka jej płoną jak dwa płatki maku w zlocie zboża włosów, gdy powraca za długą chwilę, niosąc salaterkę purpurową i wonną. Czuje na sobie wzrok Porzyckiego i drży, podając mu talerzyk i łyżeczkę.
On pyta ją z leciuchną ironią:
— A cóż panna Józia robiła wczoraj wieczorem?
Ona milczy, a serce jej tłucze się, jak ptak nagle zbudzony.
— Nie słyszysz, co pan do ciebie mówi? — zapytuje ją matka.
— Może panna Józia nie pamięta! — śmieje się Porzycki.
Pita nie wie co począć. — Może on chce, aby powiedziała, iż widziała się z nim pod parkanem.
Ale w takim razie, dlaczego tego wyraźniej nie powie? Należy jednak coś odpowiedzieć, przekonać go, że i ona