Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/297

Ta strona została przepisana.

potrafi dotrzymać tajemnicy, skoro jej powierzona została. I zmusza się do podniesienia oczu i spojrzenia z całą kłamliwością kobiecą na otaczających.
— Czytałam — mówi cichutko, bo jeszcze głos nie wytresował się tak, jak potrzeba.
Tryumfalnie śmieje się Porzycki, rad, że to on wprowadza tę jasną duszę w świat, dla niej nieznany, a oczekujący na nią niezawodnie.
— Czytała panna Józia? a zajmująca była książka?
Pita milczy.
Wyczerpała się. Dalej kłamać nie umie, nie śmie.
— Ja jestem przekonany, że to coś zajmującego! — ciągnie Porzycki, pochłaniając poziomki — coś o miłości... a takie panienki to...
Lecz Tuśka przerywa surowo:
— Niech pan dziecku niewłaściwych myśli nie podsuwa. Pita wie, że są książki nie dla niej i tych nie rusza.
Porzycki roześmiał się przeciągle:
— Może w bibliotece, w fejletonach, ale jest jedna księga, która mówi bardzo otwarcie o miłości, i której pani przed córką nie schowa i ukryć nie będzie w stanie.
Tuśka wbiła swe zielone oczy w Porzyckiego.
— Jaka?
Księga życia! — rzucił jej prawie wyzywająco.
Spojrzeli na siebie. Jakby jakaś iskierka przebiegła i zgasła.
Tuśka pierwsza cofnęła sie ze wzrokiem i z całą swą istotą duchową.
— A! — wyrzekła krótko.
— Kto wie, czy córka pani nie czytała właśnie tej książki wczoraj!... — rzucił znów Porzycki.
Tuśka wyprostowała się.
— Ja wiem najlepiej, co moja córka robi! — rzuciła prawie gniewnie — niech mi pan wierzy, że księga życia jeszcze przed nią zamknięta...