Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/300

Ta strona została przepisana.

Więc i to, że Po...... mnie pocałował w czoło, to przecież tak samo.
Inaczej, to już chyba nie pozwolę. Co ja też przypuszczam!...

5 sierpnia.

Znów się „zaszyłam“ w krzaki, jak mówi on, z moim kajecikiem i ołówkiem. Mamcia śpi. Jakaś teraz ciągle jakby chora. Takie ma wypieki i śmieje się, ale doprawdy mnie się zdaje, że mamci to naprawdę śmiać się nie chce.
Zresztą, wszyscy my jacyś dziwni, jak jesteśmy razem.
Niby tak rozmawiamy o wszystkiem i zajmujemy się jedni drugimi, ale mnie się zdaje, że i mamcia i tacio tak samo, jak i ja, myślą całkiem o czem innem. Namyśliłam się, że będę w dzienniczku P. nazywała on. To najlepiej. Bo tak litera, to jakby K., a przecież P., to nie K. Więc niech będzie on. Po francusku byłoby jeszcze lepiej — lui. Ale tak już niech zostanie.
Teraz prawie codzień do nas zagląda. Edek wściekły. Mamcia bardzo się na Edka gniewa. Tacio znów kontent, jak on przyjedzie. Tacio coraz częściej w Warszawie nocuje. Wczoraj, jak przyszedł z Warszawy, to miał całe ubranie poczepiane białą bawełną, jak szwaczki fastrygują ubranie. Biedny tacio musiał w sekrecie przed mamcią naprawiać może co w ubraniu. Mamcia bardzo teraz nie lubi szyć i ciągle się czesze, albo masuje. Jak wrócę do Warszawy, to będę faciowi naprawiała sama bieliznę. Tarnawicz przychodzi, ale czegoś bardzo smutny. Próbowałam dowiedzieć się, co mu jest. Odburknął coś pod nosem. To niegrzecznie. Skoro skończy lekcye — ucieka. Przyznam się, że ja to wolę. Jakoś mi przykro, jak jest wtedy, kiedy i on. Tak mi wtedy, że nie mogę znieść oczu Tarnawicza. I od tej chwili, jak Edek powiedział, że jestem „kokiecica,“ to nie patrzę na Tarnawicza i wolałabym, żeby on na mnie nie patrzył.