Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/302

Ta strona została przepisana.

ciągle było zimno w głowę i twarz, ale za to po mnie całej, to jakby kto wrzącą wodą z samowara lał. I nie mogłam ani słowa wymówić, bo mnie przecież nikt tak po rękach nie całował, więc nie wiedziałam co robić. A on mnie przygarniał coraz więcej do siebie i nareszcie mnie zupełnie przytulił tak, jak małe dziecko. Ale on się cały trząsł i miał takie rozpalone usta, jak mnie po czole i po włosach całował. I ciągle mówił jakoś ochryple:
— Ty-ty-ty...
A nad nami ptaki tak ćwierkały. A mnie ciągle się zdawało, że to sen i sen. Zamknęłam oczy, już nic nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, tylko mi się zdawało, że ja jestem bardzo malutka i że mi ktoś wszystkie smutki z serca zdejmuje i jakby jakąś przędzą owija. I pomyślałam sobie:
— Matko Boska! żeby tak umrzeć, bo nikt mnie tak tulić nie będzie więcej, ani nic...
I nagle on się pochylił nade mną i okropnie mocno pocałował mnie w same usta, ale tak, że aż mnie zabolały. Krzyknęłam, a on mnie całował po ramionach i po szyi, a mnie to bolało i okropnie mi było żal, że on taki niedobry się zrobił i już mnie tak nie tuli...
Teraz ja, to już mogę wszystko napisać, a zaraz wytłumaczę dlaczego.
Więc, jak on mnie tak całuje, ja oczy otwieram i nagle się czegoś przestraszyłam. Ale to okropnie. Jakby mnie ktoś chciał zabić. Ale nie krzyczałam, tylko zaczęłam prosić:
— Proszę pana!... proszę pana!...
A on miał takie oczy dziwne i białe, i doprawdy, że był szkaradny. I mówi do mnie:
— Czy chcesz być moją? powiedz? chcesz być moją?
Mnie tchu zabrakło, bo się tak o mnie oparł, i strasznie mi było, i ciągle mówię:
— Proszę pana!... proszę pana!...
On oddycha ciężko i znów: