Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/312

Ta strona została przepisana.

Tarnawicz się zachmurzył i odpowiedział bardzo hardo:
— Przedewszystkiem osiągnąć należy to, co konieczne, a potem będziemy gwarzyli o Pięknie.
Nie mogę oddać tej ironii, z jaką Tarnawicz powiedział słowo gwarzyć.
On aż się cisnął i zapytał znów:
— Co według was jest koniecznością?
A Tarnawicz podniósł oczy, które aż zaświeciły jak dwa ogniki i odparł:
— Przedewszystkiem swobodę, bo bez niej nawet o Pięknie mowy być nie może.
— Pan wierzy jedynie w piękno o narodowym podkładzie?
— Tak!
— Sztuka jest międzynarodowa.
— Dla ludów swobodnych. Dla nas zaś, którzy możemy się tylko wypowiadać, sztuka powinna być narodowa.
Tak to mówił Tarnawicz i mnie zdawało się, że urósł i wypiękniał. Oczy mu płonęły, usta i policzki zaróżowiły się. Nie wyglądał na małego uczniaka, ale na dorosłego i mądrego mężczyznę.
On pomyślał trochę i wyciągnął ku Tarnawiczowi rękę.
— Pan ma racyę — wyrzekł po chwili — racyę.
Wszyscy milczeli. I tak się zdawało, jakby ktoś bardzo piękny snop kwiatków ciemnych i pachnących rzucił pomiędzy nas. A ja byłam bardzo, bardzo jakaś szczęśliwa, że Tarnawicz odniósł zwycięstwo i że mu on musiał przyznać racyę. Ale zaraz mnie zdjął wyrzut sumienia, że to źle z mej strony, bo przecież on jest moim narzeczonym, więc raczej powinnam się smucić, że to nie za jego sprawą padł pomiędzy nas ten pęk kwiatów, który zdawało się nam widzieć w przestrzeni. A Tarnawicz jest dla mnie obcym i pozostanie nim.