— Matin-chagrin — pomyślała i zaraz zaczęła się troszczyć, czy Porzyckiemu nie stało się co złego. — Gdyby już ten wieczór nadszedł... ale taki długi dzień. Mój Boże! żeby to już wrócić do Warszawy, byłabym bliżej niego.
W sypialni małżeńskiej Tuśka, którą gorączka jakaś zrywała z łóżka teraz rano, już uczesana i umyta, robiła gorzkie wymówki mężowi za to, że paląc papierosa, strzepywał popiół na ziemię. Nagle urwała, wzruszyła ramionami i zaczęła szlifować sobie paznogcie. Wogóle pozornie zajmowała się drobiazgami; było to tylko pozorne, bo cała jej dusza rwała się gdzieindziej. Czepiała się byle czego i rozpoczynała brzydką, małostkową kłótnię. Potem jakby coś innego trąciło ją skrzydłem swojem. Wzruszała ramionami i odwracała się z pogardą. To samo działo się i z Żebrowskim. Stawiał się ostro, hardo. Na wymysł odpowiadał wymysłem. Lecz po chwili i on zdawał się przypominać sobie, że to nie jego świat, i że jest coś lepszego, do czego mu się zwrócić należy. Odwracał się z sarkastycznym wyrazem twarzy i śpieszył się z ubraniem, aby uciec z domu. Wogóle uciekał teraz chętnie i często. Tuśka, zajęta Porzyckim, nie zwracała na to zbytniej uwagi, lecz była nawet rada, iż nie miała tej kościanej figurki koło siebie tak, jak na ulicy Wareckiej.
— Gdyby nigdy nie wracać do Warszawy! — myślała teraz — czując jakieś przywiązanie do tego małego domku, do tego sadu, w którym codziennie widziała Porzyckiego.
I obecnie cała ta rodzina była zajęta, nie sobą, ale każde z nich miało jakiś punkt, ku któremu biegły ich myśli, dążenia, pragnienia. Znaleźli te punkta i do nich skierowali swe światy. Gdy dawniej niepewnie błądzili jeszcze i odwracając się od siebie wracali jednak chwilami do tej wspólności rodzinnej, zwyczajem i prawem uświęconem, teraz już śmiało wyrwali się, pozostając jedynie w gnieździe fizycznemi warunkami spętani. I tak jak dawniej usuwali się sobie nawzajem, grzecznie, nie potrącając się
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/314
Ta strona została przepisana.