mią, cierpią, kryją łzy, spojrzenia, smutek, tęsknotę, a wszystko w ciasnej przestrzeni jakiegoś mieszkania, i w ciasnym, moralnym kręgu.
Straszne, katorżne, okropne kłamstwo!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Edek gniewny i nachmurzony, zażądał od Pity, aby mu natychmiast przygotowała drugie śniadanie. Chciał iść gdzieś w pole, pomimo niepogody. Pita delikatnie zwróciła mu uwagę, że lada chwila deszcz padać zacznie.
— Pilnuj swego nosa, aktorzyco jedna! — krzyknął brutalnie.
— Aktorzyco?
— Ano... jakże nazwać narzeczoną aktora?
Pita pobladła.
— Co ty pleciesz?
— Pleciesz? pleciesz — przedrzeźniał ją, krzywiąc się pociesznie — ja wiem, co mówię. Wiem! wiem!
— Cicho! nie krzycz, mamcia posłyszy.
— Niech słyszy. Niech wreszcie się dowie, co jej córeczka wyprawia. Powiem wszystko.
— Nic nie wiesz. A co powiesz to będzie kłamstwo.
— Kłamstwo? Poczekaj! ja ci pokażę, kto kłamie. Ja dowiodę czarno na białem. Panna Józefa pisze memoiry, panna Józefa pisze dziennik.
Pita cofnęła się i patrzyła szeroko otwartemi oczyma na Edka.
— Dziennik!
— Było lepiej chować, a nie na belce pod sufitem i przykładać cegłą. Ja odkryłem kryjówkę.
Pita rzuciła się ku swej stancyjce.
— Ha! ha! — śmiał się Edek — szukaj tatka latka! Figę znajdziesz. Ja mam dziennik twój u siebie i zaraz go mamci pokażę.
Pita złożyła błagalnie ręce.