Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/320

Ta strona została przepisana.

trynę. Stoi i oddycha ciężko. Robi wrażenie, że wraca z bardzo dalekiej, kamienistej drogi. Pita spogląda na matkę i prawie jej nie poznaje. Tuśka pociemniała i ma twarz jakby popiołem posypaną.
Pitę ogarnia lęk.
Wstaje i instynktownie cofa się ku ścianie, do której przywiera plecami.
Ona jest blada jak opłatek i oddechu jej nie słychać.
Zdaje się być trupem, który stężał w tej postawie.
Ręce jej opadły wzdłuż ciała. Niema siły oderwać oczu od twarzy matki.
Wielka tragedya kobieca rozgrywa się wśród szarej barwy dżdżystego sierpniowego ranka.
Jakiś motyl ciemny, zbłąkany, porwał się nagle z kąta, zawirował pomiędzy temi milczącemi kobietami i, jakby strwożony, przypadł do belki sufitu, gdzie pozostał drżący, żałobny na białem tle wapna.
Pierwsza przemówiła Tuśka:
— To wszystko prawda, coś tu pisała?
Głos jej jest chrapliwy, zmęczony.
Pita milczy.
— Możeś ty wszystko wymyśliła... może to twoja fantazya... może to kłamstwo! Co?
Milczenie.
Och! jak bolesną nadzieją, prośbą rozbrzmiewa głos Tuśki w tej ciszy!
Jak te oczy, które nagle cofnęły się w głąb, śledzą usta córki, czy nie poruszą się, czy nie zaprzeczą temu, co jej duszę szarpie na strzępy.
— Odpowiedz! — charcze Tuśka.
— Mamciu! — zaczyna Pita i ledwo dosłyszalny jest jej głosik. — Mamciu!... to prawda.
I widząc, że matka chwieje się i opiera o futrynę, mimowoli rzuca się ku niej z pomocą.
— Mamusiu!...