Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/323

Ta strona została przepisana.

Żebrowski swoim zwyczajem stał koło okna, lecz zwrócony ku żonie. Na jego kościanej twarzy nie malowało się żadne wrażenie.
— Więc i sądzę, że nienależałoby z naszej strony wielkiej stawiać opozycyi.
— Pozwolić?
— Skoro ją chce wziąć bez posagu...
Tuśka zacięła wargę, aż kropla krwi wystąpiła jej na usta.
— Ty wie jedno tylko... bez posagu! bez posagu!.. o to ci chodzi zaczęła szukając w zbolałej głowie, w której myśli wirowały z szaloną szybkością, jakichś argumentów, mogących upozorować jej opór — ty wiesz tylko, że wezmą ci córkę bez posagu! A ja nie chcę, aby brano ją z łaski. Tak! nie chcę tego!... — powtórzyła szczęśliwa, że w tej pozornej dumie znajdzie jaki taki preteks, którego się czepić może.
Żebrowski wzruszył ramionami.
— A jednak będziesz musiała! — wyrzekł wolno. — Czy ten czy tamten, jeżeli zechce się ożenić z Pitą, weźmie ją bez posagu, a nawet i bez możliwej wyprawy, bo i na nią nie mamy.
Tuśka wpadła w ton szyderski.
— Ojciec! czuły ojciec!... chciałby dziecko wypchnąć, rzuciłby ją byle komu, aby tylko wyzbyć się z domu. To podłe, to nikczemne...
Żebrowski ciągle był bez wyrazu.
— Biedacy nie mogą być bardzo dumni! — wyrzekł nareszcie.
— Biedacy nie powinni mieć dzieci — krzyknęła Tuśka.
Spojrzeli sobie w oczy, jakby się oboje temi słowami ocknęli.
— Biedacy nie powinni mieć dzieci — brzmiało w powietrzu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .