Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/334

Ta strona została przepisana.

Wyszedł do sypialni. Władka natychmiast sama zwróciła się do Pity:
— No... no... — szepnęła — ale to chryja! To bardzo nieprzyjemne? co?
Picie zabłysły łzy w oczach.
— To straszne, panno Władziu! Ja mało nie umrę!
Wyczerpana słaniała się na nóżkach. Twarzyczka jej przez ten jeden dzień zmalała i pokryła się prawie sinemi rumieńcami. Usta spaliła gorączka.
— No... no... — odezwała się Władka.
Mimowoli wyciągnęła ręce. I Pita upadła jej w ramiona, tak, jak wtedy na Wareckiej po ataku nerwowym, w który wpadła. W tem ciepłem objęciu kobiecem uczuła się nagle jakby bezpieczna i pocieszona.
— Panno Władziu! — szeptała przez łzy — panno Władziu! Mama nie chce... tatko także.
Władka przytuliła ją jeszcze silniej. Zaczęła ocierać jej delikatnie łzy. Wobec obejścia się ostrego Tuśki i tego tulenia się Pity, nie było wyboru. Pita odrazu przeciągnęła Władkę na swoją stronę.
— No... — zaczęła pocieszająco — tatko, zdaje się, nie jest znów tak przeciwny.
Pita na chwilę ucieszyła się. Wprędce jednak potrząsnęła smutnie głową.
— Żeby tacio nie wiem jak chciał — wyszeptała — to mamcia swoje zrobi. Tacio się mamci boi i wszystko chce, co ona zechce.
Wyraz nieokreślonej ironii odbił się na twarzy Władki.
— No... to jeszcze zobaczymy, co tacio zechce! — odpowiedziała jakoś twardo i chełpliwie.
Rola pośredniczki w tej dziwnej sprawie zaczynała jej się ogromnie podobać.
Pita nabrała jakoś otuchy.
— Och, panno Władziu! panno Władziu! to może da się jakoś zrobić.
— Ale da, da, już ja się do tego wezmę.