Pita wzięła pierścioneczek. Ogarnęło ją wielkie wzruszenie. Ten niebieski kwiateczek zakwitnął ku niej ogromem jakiegoś uczucia, które otuliło ją jakby ciepłem, miękkiem skrzydłem.
— Jakże go nosić? Mamcia zobaczy!
Władka coś chciała dodać, lecz Marcysia powracała.
Władka zaczęła znów Pitę ściskać.
— Ja idę.
— Jak to?
— Tak. Nie mam ochoty, aby mnie mamcia znów jakie co zrobiła, jak w Mokotowie.
Wykrzywiła się wzgardliwie w stronę drzwi. Widocznie już czuła się na pewnych nogach i nie czuła potrzeby wślizgiwania się w łaski Tuśki.
— A co do tatki — zaczęła niedbale — to już rzecz prawie zrobiona.
— ?
— No, tak. Pan Żebrowski się zgadza. Wyperswadowałam mu. Jak Bozię kocham! Tylko niech panienka udaje jeszcze, że nic nie wie. Resztę ja jeszcze sama wygładzę.
— A gdzie panna Władzia tacię zobaczy?
Władka uśmiechnęła się dziwnie.
— To już moja rzecz. Ja tam sposób znajdę. A zresztą, czy to ja nie wiem, kiedy panowie z biurów wychodzą.
Roześmiała się cicho.
— Co mu mam powiedzieć?
— Że... że...
— No, że go kocha się i że się będzie czekało...
— Tak, tak... i
— No, no...
— I żeby przyszedł prędko.
— Dobrze.
Marcysia otworzyła drzwi od pokoju. Władka w jednej chwili zniknęła za progiem.
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/339
Ta strona została przepisana.