lękłej, nieporadnej, nieuświadomionej smugą się ściele. Nie jest to „lalka,“ lecz jest to coś pośredniego między lalką a kobietą. Lecz serce bije pod ściśniętą silnie sznurówką głośno i chętnie.
Serce!
Cień panienki w tęczowym szlafroczku planuje jak mglisty obłok wśród białemi pokrowcami pokrytych mebli i uśmiecha się do Pity. Wyciąga rączki dobrze pielęgnowane. Na paluszku „serdecznym“ ślad od cienkiego drucika.
— To ty — mówi przez sen Pita — to ty, babciu?
— Ja... Dawniej niezapominajka była tu, na tym palcu.
Pita całą duszą jest przy lekkiej postaci.
— Czy ten pierścioneczek przyniósł ci szczęście? — pyta nieśmiało.
Na twarz ślicznego zjawiska pada cień. Jakby bratek żałobny na grobie zerwany.
— Nie! — mówi głucho i zasłoniwszy twarz rączkami odpływa w przestrzeń, nagle zmrożona, owiana jakąś tragiczną rozpaczą.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Następnego ranka Pita myła się tak, jak zawsze, w kuchni. Marcysia wyszła do miasta, a dziewczynka robiła tam swą tualetę, stawiając przybory do mycia na ławce pod zlewem. Tego dnia zdjęła z szyi pierścioneczek, bojąc się zamoczyć włóczki. Położyła go na stole, koło gąbki i mydła.
— Tak mu będzie dobrze — uśmiechnęła się.
Zwracała się teraz do tej drobnostki jak do istoty żyjącej.
To jej sprawiało wielką pociechę. Chwilę jeszcze chodziła po kuchni śliczna w swej kretonowej w paseczki spódniczce.
Miała bardzo ładne pozy cierpiącej moralnie kobiety. Zaczynał ją owiewać duchowy wdzięk istot, które czegoś