módz wyładować swój ból, bo czuje, że znieść go nie jest w stanie. W dzienniczku niema wzmianki o pierścionku. A więc Pita musiała dostać go teraz, teraz już, jakąś tajemną drogą!... Ona musi się dowiedzieć zkąd, jak.
Rzuca się ku córce, zapominając o godności, o majestacie macierzyństwa.
— Zkąd? zkąd to masz?
Pita milczy.
— Zkąd to masz?
Pita czuje, iż odpowiedzieć musi, tyle siły bije ku niej z głosu i wzroku matki.
— Od... niego... — szepce cicho i ręce ciśnie do piersi.
— Jak to dostałaś? Widziałaś się z nim?
— Nie!
— Kłamiesz!...
W Picie budzi się dziwna duma kobieca. Kłamstwo częste i ciągłe niemal, a przecież, gdy raz kobieta prawdę powie, a zarzucą jej kłamstwo, ogarnia ją rozpaczliwy szał, jakby przed nigdy niezasłużoną obelgą.
— Nie kłamię!
— Idź! Nie wierzę ci... Powiedz... jaką drogą doszłaś do tego pierścionka?
Pita nie jest niewdzięczna. Za żadną cenę nie wyda Władki.
— Przysłał mi...
— Przez kogo?
— Przez... pocztę.
Tuśka roześmiała się szyderczo:
— Kłamiesz! kłamiesz!... To nic innego, tylko kogoś ma tu u nas przekupionego. Marcysia...
— Nie, nie...
— To.... Władka!
— Nie! nie!
Za pośpiesznie, za gorąco powiedziała to Pita. W tej chwili Tuśka zrozumiała, że wpadła na dobrą drogę.
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/343
Ta strona została przepisana.