— Ona... ona... ta nikczemnica, ta gadzina, ta dziobata! O! od razu wiedziałam, że ona przeciw mnie, a za tobą. Podła! gadzina... żmija...
— Mamciu! ona niewinna, to ja.
— Milcz!... Co się z ciebie zrobiło?! Kłamiesz na każdym kroku... Zasługujesz, żeby cię oddać do moralnie zaniedbanych.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Jak ty wielkie słowo powiedziałaś, Tuśko!
Jak wielkie słowo i jak straszną, tragiczną prawdę.
Tak. Ta twoja Pita, tak dobrze ułożona, wytresowana, tak skromna, tak „dobrze“ pod każdym względem, nad której gestami, ruchami, sposobem jedzenia, mycia uszu, gimnastyką, lekcyami czuwałaś przecież — ona jest moralnie zaniedbana.
Boś dbała o łupinę, nie o ziarno. Ono rosło samo i rosło fałszywie, rosło na wzór i podobieństwo trochę twoje, trochę pochwytane z powietrza.
Zapomniałaś, że z duszą dziecka ludzi, którzy potrącili o kulturę, trzeba rozpoczynać od gam, jak w muzyce. Bo albo wielka, czarowna, pierwotna dusza zasłuchana w hymn natury, i ta nie potrzebuje żadnego kierunku, ta sama rozwinie skrzydła i poszybuje zwyż, albo taka mała, niepewna, chwiejna duszyczka z ulicy Wareckiej, która drży, trwoży się, pada, kłamie.
Moralnie zaniedbana!
Moralne zaniedbanie... to tragedya takich jasnowłosych dzieci, które, nie wiedząc co Prawda, osłaniają się puklerzem kłamstw!...
Takich, biednych, wątłych dzieci...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Cały dzień Tuśka kręciła się po mieszkaniu i co chwila powracała do sypialnego pokoju.