Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/351

Ta strona została przepisana.

pachnie wodą kolońską i papierosami. Duszna, gorąca atmosfera, mimo uchylonych żaluzyj, panuje dokoła. Tuśka oddycha z ciężkością. Lecz zdaje się jej, że dobiła do jakiegoś portu, że nic jej się tu złego stać nie może po za temi zamkniętemi drzwiami. Zamyka oczy i pragnie tak pozostać bez ruchu i w milczeniu tej garderoby, w której życie rzeczywiste zdaje się ustąpiło miejsca czemuś nieokreślonemu, nieprawdziwemu, a upajającemu jak haszysz.
Nagle drzwi szarpnięto. Jakiś drobny, młody chłopiec wpadł do garderoby. Niósł w ręku gardenię i położył ją ostrożnie na deseczce koło szkatułki. Spojrzał pytająco na Tuśkę. Ona zmieszała się pod wzrokiem ciekawym i jakby niepewnym.
Czuła, że musi coś powiedzieć.
— Pan Porzycki?
— ?
— Czy... mogę go widzieć?
Chłopiec teraz majstrował coś koło angleza i szybko schyliwszy się, podniósł z ziemi parę nowych butów.
— Można, czemu nie! — odparł — pan już ubrany. Poszedł pewnie do kolegów. Czy mam zawołać?
— Proszę.
Chłopak ustawił buty na krześle, skręcił jedną lampkę i wysunął się na kurytarz. Teraz Tuśka znów popadła w rozdrażnienie. Czuła, że rzeczywista chwila widzenia zbliża się teraz stanowczo. Zacięła usta. Głuchy jęk wydarł się jej bezwiednie z głębi piersi. Zanim wszedł Porzycki, ona już widziała go przed sobą dokładnie tak, jak dawniej. I obłuda, jaką ją otaczał, wypełzła ku niej sycząc jak stado zbudzonych żmij.
— Ach! ty psie podły... ty psie... — szalały jej myśli — zobaczysz... zobaczysz... to ja... ze mną będziesz miał do czynienia.
Oparte o deseczkę duże lustro w jakichś obdartych czerwonym zapałem obciągniętych ramach, odbijało jej postać pomiędzy dwiema lampami. Przetarła oczy ruchem,