który zaczynała sobie przyswajać i odzyskała na chwilę całą przejrzystość wzroku. Postać jej, odbita w zwierciadle, wydała się jej mizerną i nędzną. Wyprostowała się, poprawiła kapelusz i boa. Zdawało się jej, że nabrała grozy i siły.
— Niech spojrzy mi w oczy... niech spojrzy mi w oczy...
Gotowała się do samoobrony, zbierając całą moc nienawiści, jaka tkwi na dnie tego pojedynku bez świadków i warunków, jakim jest każdy stosunek miłosny kobiety z mężczyzną. Odrzucała precz kwiaty sentymentu. Pozostawały tylko szpony i te ostrzyła na własnem sercu.
— Niech spojrzy mi w oczy...
Czuła się tak nerwowo silna, że odzyskała nadzieję zwycięstwa.
— Nie będzie śmiał... nie będzie śmiał...
Cicho, miękko otwarły się drzwi.
I przed Tuśką stanął ten, który miał nie śmieć.
Chwilę patrzyła na niego i ogarnęło ją dziwne, nieokreślone wrażenie.
Tak był różny, tak inny od tego, który nie miał śmieć...
Tak był różny...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W karawaniarskim swym stroju, z plamą białą gorsu koszuli i kamizelki miał linię bajeczną i giętką, linię mężczyzny-węża, o smukłych biodrach florenckiego śpiewaka. Było w tej postaci coś z renesansowych wdzięcznych figur i z resztek dzielności napoleońskich cacanych lalek, pomieszanych z umiejętnością stawiania nóg w wyższej szkole tresowanych koni. Było tam wszystko — całe wieki niszczonej i kształconej linii człowieczego ciała i jego Piękna, które on sam najlepiej wyczuć potrafi. Tak, pięknym czuł się ten Priola-Porzycki, trochę srebrzyste mający skronie, z wąsami es ist erreicht, mimo innej, przystrzyżonej mody. Priola mody nie zmieniał. On miał swoją — swoją, dopaso-