waną do siebie, swoją stronę fizyczną, jak i duchową. Don Juan także musiał mieć jeden system, jedną modę. Kłamstwem bowiem jest, iż mężczyzna, jak kameleon zmienia się wedle potrzeby.
On raczej zmienia i nagina do siebie to, co nagiąć pragnie. A czyni to z taką brawurą, czy ten cichy i miły, czy ten brutalny i silny, że nikt mu się nie opiera i Priola zawsze tryumfuje finalnie, choćby na krótki błysk przelotnego światła.
Z gardenią w butonierce, okryty czernią tajemniczą, jak wenecka gondola, każdy mężczyzna nabiera pewności siebie i zuchwalstwa. Jeżeli jeszcze umie nosić frak, wtedy otacza go, jakby jakaś atmosfera niecodziennej piękności. Staje się vollblutem i dyszy tą rasą, pyszniąc się nią. Zmienia mu się wyraz twarzy, gesty rąk. Porzycki obmyślał swego Priolę, siedząc w pokoju, w hotelu, ledwo odziany, w bieliźnie, śmieszny, z narzuconym paltotem na ramionach. I zdawało mu się ciężko wejść w skórę tego Lavedanowskiego pana, jemu, urodzonemu gdzieś na przedmieściu lwowskiem i niemającemu pojęcia, czem jest właściwie szyk takiego Prioli. Lecz razem z włożeniem doskonale skrojonego fraka wniknął on w ten szyk i w tego ducha Prioli.
Linia, gardenia, przysłonione powiekami oczy, świadomość piękna, tryumfu, ta niedostępność wabna i pełna gracyi, to „dziś“ bez „jutra,“ ta chustka sułtańska w zanadrzu, to coś nieuchwytne, jakby obietnice rozkoszy, a zarazem sąd surowy i jakby zgaszona i ledwo tlejąca lampa życia...
W to wszystko jednym skokiem wpadł Porzycki.
I oto przed Tuśką jest ten, który ma nie śmieć.
Ale on będzie śmiał wszystko.
Bo umie nosić frak.
Ten Priola-Porzycki.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |