Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/355

Ta strona została przepisana.

— Tylko niech tak dalej... tylko niech tak dalej... — drgało w niej spazmatycznie.
On odłożył pilniczek i odsunąwszy rękę, przypatrywał się paznogciom. Migotały różowawym blaskiem, podobne do perły, którą miał na małym palcu.
— A panna Pita? — zapytał nagle ze swobodą zupełną.
Porwała się nagle i wstąpiła w nią znów nerwowa siła.
— Pita? — zawołała chrapliwie — Pita?... Ja co do niej tu przychodzę. Pan nie śmiesz myśleć o niej...
Spojrzał na nią tak, że nie można było nic w jego wzroku wyczytać.
— Ja? dlaczego?
Chwilę szukała słów. Lecz podcięła swoją energię batem musu.
— Potem, co pomiędzy nami było — zaczęła, a wstyd ją dławił straszny, że to ona właśnie przypomnieć musi.
Teraz on odwrócił się ku niej i był cały pogrążony w cieniu.
— Cóż takiego? — zapytał.
Jeszcze nie mogła go zrozumieć. Teraz, kiedy już przekroczyła tę granicę wspomnień, porwała ją egzaltacya, właściwa kobietom, które kochały i są poniewierane właśnie w tej dziedzinie, będącej dla nich treścią ich istnienia.
— Po tem, co między nami było, żenić się z moją córką — ciągnęła — niegodne... ohydne... potworne... To grzech... rozumiesz? grzech!... Ja, ty... i ona!... Ja, ty... ona...
Już teraz nie mogła znaleźć więcej słów, tylko te trzy, które właściwie zawierały syntezę całego, jej bólu.
— Ja... ty... ona...
Cofnęła się w puch swego boa. Tylko czoło jej i oczy świeciły z tej czerni. I wciąż powtarzała konwulsyjnie ze łzami i uśmiechem zarazem:
— Ja... ty... ona...
Porzycki wyprostował się tak, że urósł jeszcze w jej