Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/356

Ta strona została przepisana.

oczach. Lecz „trzymała się.“ Ani na chwilę nie dała się zdemontować sobie samej.
— Ja... ty... ona...
Wzruszył ramionami.
— Cóż? ja... pani... ona?...
Gdyby Tuśka była spokojniejsza i więcej subtelna, uczułaby to „pani,“ pomiędzy nimi dwojgiem. Uczułaby, że on bezwiednie pojmuje, że pomiędzy nim a Pitą niema miejsca na owo ty zakopiańskie.
Lecz ona w zaślepieniu swojem tego nie rozumie. Pojmuje natomiast tylko to, a raczej instynktem odczuwa, że zbliża się ku niej ręka, mająca zadać cios śmiertelny istocie duszy jej kobiecej.
— Jakto? jakto? — dyszy Tuśka. — Przecież to niemożebne, przecież to moja córka...
— ?...
— Ależ... ależ... po tem, co między nami było?
— Co? Przecież między nami właściwie nic nie było!

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Padło tych słów kilka.
Nic nie było.
Tuśka wygięła się wężowo, otworzyła usta, jakby chciała coś odpowiedzieć i nagle odczuła, że wobec tych słów nie ma nic już do powiedzenia, że wszystko, co dalej ze swego mózgu i nerwów wysnuje, będzie już tylko niepotrzebnym dźwiękiem.
Bo między nimi nic nie było!
Dla niego było to nic.
Dla niej było to... wszystko!
Dla niego niczem była ekstaza miłosnych pieszczot, słów, myśli, tęsknot, uniesień. Nie było aktu tryumfalnego, w którym zaznacza się całą potęgą przewaga mężczyzny. Więc tamto było wszystko niczem, bo ciało nie miało pełnego, finalnego zadowolenia. Ona wychyliła kielich cały