Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/362

Ta strona została przepisana.

Oparta o oddrzwia, Tuśka wpijała palce w kanty drzwi.
— Co pani? — zaczęła Władka. — Niech pani się uspokoi, proszę pani...
Zbliżała się, jak zawsze obleśna, lecz już mająca sporą dozę wstrętu, który promieniuje z dwóch kobiet, mających jednocześnie prawo do tego samego mężczyzny.
Tuśka zasłoniła się rękoma.
— Proszę mi dać spokój! Zkąd taka poufałość? Proszę bardzo...
Władka pozieleniała. Pod wpływem zmiany cery dzioby jej stały się straszne i więcej widoczne.
— Lepiej się mniej troszczyć o nas wogóle — rzucała przez zęby Tuśka.
— Nie rozumiem...
— Nietylko o nasze zdrowie, ale i tak o wszystko, co nas dotyczy. Panna Władka zanadto sobie pozwala.
Pita złożyła błagalnie ręce.
— Mamusiu!
— Cicho! milcz!... Dobrałaś sobie ładną powiernicę, spiskujesz z nią przeciw matce. Winszuję. Trzeba już było lepiej Marcysię.
Z pod Windhorsta strzeliły dwa ognie.
— Proszę pani mi nie ubliżać!...
— Milczeć! Gadzina!... Z miłosnemi posyłkami lata do dziecka! Wstyd!... Odwdzięczyła mi się.
Władka cisnęła się, jakby ją kto nadeptał.
— Za co? za co?
— Za wszystko. Za to, że pozwoliłam w domu bywać nietylko jako szwaczce.
— Wielka historya! Cóż to ja gorszego? O jej! Urzędniczką mogie w każdej chwili zostać i będę taka sama pani Żebrowska. Męża złapać każda potrafi. Ino się chcieć do tego zabrać.
— Milczeć!
Wstrętna scena dłużej trwać nie mogła. Czuły to obie.