To co mówiły, to było poprostu fałszywe i obok kwestyi. Coś więcej nurtowało. Lecz to było w głębi ich duszy.
Tuśka doszła do paroksyzmu wściekłości.
— A ja zakazuję, a ja zakazuję żeby mi tu nie latać! Zakazuję!... — wołała, grożąc. — Jeżeli jeszcze raz zobaczę..
— Proszę się nie bać! Nie przyjdę. Nie żaden cymes taki nadzwyczajny...
Tuśka uczuła, że już nic więcej powiedzieć nie może. Zakazała jej wracać tu kiedykolwiek, spaliła mosty. Należało odejść. Oderwała się z trudem od drzwi i zwróciła się do swej sypialni. Unosiła w oczach wizję szkaradnej twarzy Władki, wyłaniającej się jak zjawisko z ciemni salonu.
— Potwór! — myślała — potwór!
Wbiegła do swego pokoju i wyładowała resztę pasy trzaśnięciem drzwi. Wskoczyła na łóżko i powróciła do dawnej pozycyi. Zmartwiała znów, tylko na dnie, koło serca drżało coś ciągle i delikatnie, jakby ktoś różaniec przesuwał cichutko.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W salonie Władka drżącemi rękoma zakładała na szyję ogromnego lisa, zesztukowanego z królików. Pita rzuciła się ku niej:
— Moja panno Władziu! — zaczęła — niech panna Władzia nie zważa na to... Mamcia taka rozdrażniona.
— A nie, a nie!... — odparła Władka. — To już zanadto... To już... doprawdy, że to... no! Coś takiego, jakby jaka Potocka. Niby, że mi łaskę... do domu dopuściła... widzicie... Pies z kulawą nogą nie bywa i to szczęście, że choć ja... A to babków śmietankowych mało nanosiłam... A jak tam, w tej pomyjnej jamie w Mokotowie, to Władka była, że no ha... a teraz?... Ale ja trochę więcej warta od niejednej, choć niby to mężatka i ma dzieci.
Pita cicho płakała: