Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/364

Ta strona została przepisana.

— Moja panno Władziu, proszę mnie nie porzucać, bo co ja zrobię?...
— Oho! już moja noga tu nie postoi. Ale zobaczymy, co to pan Żebrowski na to powie. Czy będzie rad z tego, co się stało.
Błysnęła rzędem zębów. Silnie wywrócone usta dziwny przybrały wyraz. Wzięła rękawiczki. Ciągle jeszcze drżała; urwała palec w rękawiczce, i to ją doprowadziło do wściekłości.
— A to psia krew — cisnęła — przez takie coś, to nowe rękawiczki dyabli wzięli. No... niech panna Pita będzie zdrowa, a niech panna Pita ostro się trzyma, to przecie dostanie swego kawalera. Choć ja bym się tam za nim nie upędzała... Taki, co przedtem z mamcią w Zakopanem, a teraz z córką... to no... ale...
Zmierzała ku przedpokojowi. Pita pobiegła za nią.
— Co panna Władzia powiedziała?
Władka stała już przy drzwiach wejściowych i odkładała zatrzaski i łańcuchy.
— Co powiedziałam? To, co wiem! — sarknęła. — Jak mamcia będzie się bardzo ciskała i nie zechce dać swego „błogosławieństwa,“ to niech panna Pita powie, że: „Trudno, mamciu, była mamcina kolej, teraz moja. Kochał się w mamci, teraz kocha się we mnie...“
Pita cofnęła się i oparła się o ścianę.
Z ciemni zupełnej, czarnej, dolatuje ją głos Władki. Głos straszny, nieubłagany. Ktoś wali w jej piersi młotem kamiennym. Ona tchu złapać nie może...
— Jak? jak?...
— A no... powiedziałam. Ksiądz dwa razy kazania nie mówi. Proszę sobie przypomnieć, jak to tam było w Zakopanem. To zawsze tak, te porządne panie...
Szarpnęła drzwi, światło z klatki schodowej buchnęło chwilę, czarna postać obramowała się złotą linijką i drzwi zatrzasnęły się znowu.
Zadźwiękły łańcuchy, spadły zatrzaski.