Eli! Eli! lama sabachtani!...
Zastygło na ciemnej twarzy. Zastygło dokoła niego.
Bolesny ten Chrystus, sam, opuszczony.
Tak sam, jak ci, którzy wieńcem mu do stóp przypadli.
I dla tego drogi, dla tego umiłowany.
Ten ciemny, dziwny Chrystus u Fary.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W kącik się zaszyła Pita. W ławeczkę po lewej stronie. — Wybiegła wczesnym rankiem sama, ledwo ubrana i zaczesana. Ach! nie pytała o pozwolenie. Biegnie tam, gdzie ją niosą jakieś niewidzialne skrzydła. Na rozstaju jest. Nie wie, co począć. Dokąd iść? Noc całą przesiedziała na posłaniu w gorączce i łzach. Świt targnął jej sercem, jakby jakaś stalowa ręka dobrała się do jej wnętrza. Lecz wie, że coś postanowić musi, że tu coś stać się powinno. To czuje swoim rozumem kobiecym, który nagle zbudził się w niej i domaga się rozwiązania sytuacyi, która dłużej trwać nie może i nie powinna.
Ach! bo teraz tak jasno Pita widzi wszystko, co było i co jest obecnie. Matka i Porzycki kochali się w Zakopanem. Pita wie ze sztuk teatralnych, z przeczytanych tu i owdzie powieści, że kobiety zamężne kochają się czasem w innych mężczyznach. Lecz Pita natychmiast w swej czystej duszyczce znajduje usprawiedliwienie faktu, który mógłby stać się dla niej czemś zabójczem, gdyby właśnie nie ta krysztaliczna, cudna czystość jej duszy. Oto Pita wyobraża sobie, że Porzycki miał zamiar rozwieść Tuśkę i ożenić się z nią.
— Tylko mamcia nie chciała — myśli Pita — przez wzgląd na tatkę, na nas...
I przypomina sobie scenę odjazdu na dworcu w Krakowie. Pamięta, w wagonie, matka zalana łzami nie mówiła nic, a on wziął ją, Pitę, delikatnie za ramionka i złożył Tuśce na piersi. A potem wyszedł cicho z wagonu. I gdy pociąg ruszył, Pita czuła doskonale, jak z oczu matki