Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/37

Ta strona została przepisana.

— A jak ksiądz się spyta: o jakich?
— To się mówi „o takich tam“ i zaraz się miele prędko inne grzechy...
— Nie, nie, ja nie chcę.
— Bo jesteś głupia.
— Może...
Przez dziedziniec idzie wolno służąca, ubogo odziana i niesie na ręku małą dziewczynkę, ubraną w szary, skromny płaszczyk i takiż kapturek. Chłopczyk, może czteroletni, w zniszczonem futerku, jakby zjedzonem przez mole i nowych kamaszkach, drepce obok sługi, trzymając się jej fartucha.
Pita mimowoli tę grupę wzrokiem ściga.
— Czyje to? nie wiesz? — pyta Jaśki.
— E! to takie tam biedoty. Nowego rządcy.
— A!...
— Tak, wdowiec. Mówiła mi sługa. Stary już. To dziwne, że ma takie małe dzieci.
— To jego dzieci...
I Pita patrzy, jak służąca z dziećmi znika w bramie.
— Więc nic nie chcesz wiedzieć?
— Nie. Bądź zdrowa.
— Bądź zdrowa... Ale... nie powiesz nikomu, że ja coś wiem i że ci to chciałam powiedzieć?
— Nie powiem.
— Przysięgnij się! Bo gdybyś powiedziała, to ja będę się gniewała na ciebie do śmierci...
— Ach, dobrze!
Pita powraca do domu. Idąc po wschodach, cieszy się, że nie pozwoliła Jaśce powiedzieć sobie to coś „nieprzyzwoitego.“ Skoro to zakazane, więc musi być brzydkie, a jeżeli brzydkie, to może i szkodliwe.
Małe dreszczyki przebiegają Pitę. Ta Jaśka ma dziwny dar budzenia w niej niepokoju. Już z tym uściskiem ręki, który jest podobno taki przyjemny, teraz znów z tem