To z duszy jej wydarło się jękiem.
I potem zaraz anielskie i litości pełne:
— Och! biedna mama!...
Nad sobą Pita nie płacze. Teraz cała jej dusza stopniała w litości nad matką. Prosto i szczerze czując, nie zna Pita słów potępienia. Ona sama odczuła, że miłość nalatuje bez woli i winy, i że nie da się zwalczyć mimo wszelkich wysiłków. O cudzołóstwie, o żądzy połączeń zmysłowych Pita jeszcze nie wie, wiedzieć nie może. A więc dla niej tylko ta duchowa prawie jeszcze część miłości istnieje i wie, że z tą walka daremna. Nie potępia matki. Przeciwnie, użala się jej krwawej nędzy i podziwia to, co nazywa w swej nieświadomości jej poświęceniem.
— Bo... widzisz, Jezu, mogła się mamcia rozwieść, iść za niego, nie chciała, żeby tatki nie martwić i nas. Nie chciała, ale przecież go nie zapomniała...
Uśmiech bolesny przewija się w kąciku ust Pity.
— Bo... jego zapomnieć nie można...
Prawie jęk ciśnie się do gardła, taki ból...
— A przecież będzie trzeba.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Łzy Pity osychają.
Twarzyczka jej powoli jakby przybrała maskę starości. Jasne smugi padają na jej usta, ścinające się w coraz bardziej zarysowaną zmarszczkę.
Dziewczynka przeżywa chwile najczystsze, najbardziej stałe, najgorętsze swego życia. Lecz zarazem chwile te palą, jak ogień, zamknięty w głębi przepaści. Pita wychodzi z tej próby zwycięska. Lecz duszę, całą swą istotę ma spaloną. Skrzydła jej ciężko obwisły żałobnym welonem. Pita zatraca gorączkę radości życiowej, lecz odkrywa w sobie i nagle rozwija ofiarność i ogrom dozy tej ofiarności, jaka jej jako kobiecie przez los jest wymierzona.
— Nie chcę go — myśli — nie pójdę za niego!
Rozświetliła się przed nią ciemnia kapliczna. Jest jej