Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/377

Ta strona została przepisana.

ściśle spojonych i rozumiejących, że tylko ławą iść należy tam, gdzie zajść pragną.
W zwiększonym stopniu miał to w sobie Tarnawicz. On silniejszy — pochylał swą głowę, zahartowaną w borykaniu się z losem, wydzierał się z szeregu i szedł pierwszy, jak taran, rozbijając zda się nigdy nieprzebite mury. Nie robił to sentymentem, nie uczucie go niosło. Rozsadzało mu serce poczucie krzywdy, gniew, groza, rozpacz.
Nie siebie chciał ciskać w ofierze, lecz chciał żyć i mieć jaknajwięcej sił, aby walczyć i robić wyłomy, przez które parliby naprzód drudzy. Edek miał brwi ściągnięte, Tarnawicz pioruny w oczach. Wysechł, wychudł. Dźwigał swe czoło wielkie, uparte, chłopskie, a w niem myśl tak wielką, że ogarniała całe horyzonty i przerażała śmiałością.
Pita odczuwała instynktownie, że to, co się dzieje w tej chwili, to, co pędzi, jak lawina, ku jakiejś ogromnej, dziejowej, przełomowej chwili, pochłania tych dwóch w zupełności. Jakiś wielki szacunek, tak, jak wtedy wobec Mundka, ogarniał ją całą. Jej zmartwienia, bóle, smutki miłosne malały i zdawały się jej zbyt drobne naprzeciw promienistego celu, do którego tamci dążyli.
Nie pytała o nic, lecz śledziła wzrokiem brata i Tarnawicza, gdy szeptali z sobą długo i gorąco. Podziwiała ich, jak dziwnie stali się dorosłymi, jak szybko dojrzał na ich twarzach ten wyraz właściwy tym, którzy działają. Nie myślała nigdy tak, jak wtedy przy Mundku, że i ona potrafiłaby wznieść się do ich wyżyn. Czuła, że tu coś więcej mieć trzeba, niż serce pełne miłości i chęci poświęcenia dla drugich. Czuła, że trzeba mieć... siłę.
Czwartego dnia nad wieczorem Edek powrócił z miasta trochę wcześniej. Usiadł przy stole, oparł się i zamyślił głęboko. Pita składała bieliznę do szafy i starała się robić jak najmniej hałasu, aby nie przerywać bratu toku myśli. Lecz on spojrzał na nią i ocknął się nagle, jakby sobie coś przypomniał: