Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/378

Ta strona została przepisana.

— Aha!... — wyrzekł swoim nizkim, już prawie ustalonym głosem — spotkałem tego... komedyanta. Zaczepił mnie i powiedział, żeby ci powiedzieć, że po tobie nie spodziewał się nic podobnego, żebyś cofała swoje słowo. Tak powiedział.
Pita milczała. Nawet serce jej nie zabiło zbyt silnie, i to ją prawie zdziwiło.
— I jeszcze powiedział, że to my cię pewnie przerobili. Ale że to lepiej, żeś się namyśliła, bo gdybyś mu miała później zawód zrobić, to byłoby gorzej. I kazał się nam wszystkim kłaniać i przeprosić, że nie przychodzi się żegnać, ale że jedzie, czy coś... niby, że ma engagement gdzieindziej i że tu w Warszawie niema dla niego interesu.
Pita ciągle milczy.
Edek wyciągnął scyzoryk i okrawa z zapałem resztki paznogci.
— Ale... jeszcze ci co powiem! — ciągnie dalej. — To tak wyglądało, jak on to mówił, że on to mówi wszystko dla niepoznaki, a że on całkiem co innego myśli. Doprawdy! Nawet, kiedy odchodził, to pogwizdywał to obrzydliwstwo: „La donna e mobile“, czy coś jakoś. Ale jemu się tak gwizdać chciało, jak mnie w tej chwili tańczyć. On byłby do nas wlazł, tylko się czegoś bał. Coś mu drogę zagrodziło...
Schował scyzoryk, wstał i dodał:
— Dzięki Bogu!
Gotował się znów do wyjścia.
— Idę na chwilę. Jakby Tarnawicz przyszedł, to poproś go, żeby szedł do siebie, bo dziś nie będzie korepety. Nie mam czasu. Ja do niego zajrzę wieczorem.
Wyszedł krokiem pewnym i śmiałym.
Pita stała wciąż przy szafie, udając, że jest zajęta.
Gdy drzwi się za Edkiem zamknęły, oparła się o szafę, a ręce opadły jej wzdłuż ciała.